Nazywali ich
bandytami. Ale czy bandytyzmem jest walka o własny, niepodległy kraj? Przez długi
czas musieli toczyć nierówny bój, najpierw z okupantem niemieckim, a potem
sowieckim. Żyli prawem wilka, ale my już przestajemy o nich milczeć. Wielu z
nich pozostało na Kresach, aby walczyć w obronie ludności polskiej. Zapłacili
za to najwyższą cenę. Jednym z nich był Anatol Radziwonik, pseudonim „Olech”.
Anatol
Radziwonik, ps. „Olech”, „Mruk”, „Stary”, „Ojciec”, urodził się 20 lutego 1916
roku w Briańsku koło Wołkowyska. Rodzice pokładali w nim duże nadzieje, dlatego
wysłali go do Państwowego Męskiego Seminarium Nauczycielskiego w Słonimiu. Po
ukończeniu seminarium, podjął pracę nauczyciela w szkole wiejskiej w Iszczołnianach
(woj. nowogródzkie). Z zapałem wypełniał obowiązki pedagoga. Starał się
aktywizować młodzież na wiele różnych sposobów, m.in. zaszczepił w nich miłość
do harcerstwa. W 1938 roku został wezwany do Wojska Polskiego. Służbę odbył w
szkole podchorążych w Jarosławiu.
Nie za bardzo
wiemy kiedy „Olech” przystąpił do konspiracji. Wiemy na pewno, ze w 1943 roku
dowodził jedną z kilku placówek konspiracyjnych Obwodu AK Szczuczyn. Za swoje
zaangażowanie otrzymał awans na stopień podporucznika. Na początku 1944 roku,
zamienił działalność konspiracyjną na partyzantkę. Objął dowodzenie plutonem w
2. kompanii w VII batalionie 77. pp. AK, pod komendą słynnego porucznika Jana
Piwnika „Ponurego”.
Razem ze swoim
oddziałem, brał udział w wielu operacjach bojowych przeciwko Niemcom. Na przykład,
w zwycięskiej akcji zlikwidowania niemieckiego garnizonu w Jewłaszach, w dniu
16 czerwca 1944 roku (niestety „Ponury” zginął od kul nieprzyjaciela).
Na początku
lipca, jego batalion wyruszył w stronę Wilna, aby wziąć udział w operacji pod
kryptonimem „Ostra Brama” (plan zakładał zdobycie Wilna, bronionego przez
garnizon niemiecki, zanim wkroczą do niego Sowieci). Niestety operacja została
przyśpieszona i jego oddział nie zdążył na czas. Uratowało to go od rozbrojenia przez Rosjan.
Okupacja
niemiecka została zamieniona na sowiecką. Ale „Olech” nie zamierzał składać
broni. Razem ze swoimi ludźmi postanowił dalej walcząc na Kresach, zaświadczając
o polskości tych ziem. Czekał na konferencję pokojową, która jak przypuszczał
rozwiąże sprawę Kresów na korzyść Polski. Niestety, zachodni alianci sprawę
wschodniej granicy Polski ustalili już na konferencji w Teheranie w 1943 roku.
Nie poinformowali o tym swego najwierniejszego sojusznika, czyli Polski.
„Olech” w 1945
objął funkcję komendanta obwodów Szczuczyn-Lida. Dowodził również silnym oddziałem
partyzanckim (w 1945 podlegało mu ok. 800 osób). Kiedy było już wiadomo, że
wschodnia granica Polski oprze się na linii Curzona, jego oddziały zaczęły
stopniowo się wykruszać. Radziwonik dał wolną rękę swoim podkomendnym. Część
postanowiła wyruszyć do Polski i tam walczyć, wielu zrezygnowało, sporo również
zginęło w obławach NKWD. Przeprowadzali wiele akcji, poniżej niektóre z nich:
- · sierpień 1945 – opanowanie osady Toboła, gdzie mieścił się sowiecki posterunek,
- · wrzesień 1945 – zlikwidowanie trzech oficerów NKWD pod Lidą,
- · listopad 1945 – przebicie się po wspaniałym kontrataku przez obławę 34. pułku NKWD w okolicach Lidy,
W 1948 roku,
dowodzone przez Radziwonika oddziały zaczęły walkę z kolektywizacją. Zdołano
zniszczyć kilkanaście powstających kołchozów. Likwidowano również nadgorliwych
sowieckich urzędników oraz donosicieli. Tych drugich wykrywano w taki sposób, że
jeden z partyzantów przebierał się w mundur oficera NKWD i odwiedzał
delikwenta. Po kilku pytaniach było już wiadomo, czy jest agentem. Aktywiści
komunistyczni bali się „Olecha” jak ognia. Jeden z nich, kierownik fabryki
cegieł w Iszczołnianach, tak opisywał tamtą sytuację:
"Z naszych
pracowników major Pogulajew zorganizował odział wsparcia - istriebitielnyj
otriad . Teraz o tym dowiedziała się cała wieś i ci chłopcy boją się w domu
nocować, bo się dowiedziała o tym i banda, która w każdej chwili może przyjść i
wszystkich rozwalić. Ci chłopcy chcą teraz wyjechać. Proszę nam pomóc, bo
inaczej wszyscy, cały naród poucieka. Wszyscy się boją. Jak dzień, to jeszcze
nic. A w nocy, gdy słońce zachodzi, to wszyscy siedzą, jakby byli w osaczonej
twierdzy - drzwi zamknięte i patrzą, czy jest jakiś ruch na ulicy. Jak coś
podejrzanego się dzieje, to od razu wszyscy uciekają, gdzie kto może".
Pod koniec 1948
roku, „Olechowi” podlegało jeszcze ok. 100 żołnierzy. Najwięcej było katolików
i prawosławnych. Przy boku Radziwonika walczył również Ukrainiec, były lejtnant
Armii Czerwonej o pseudonimie „Zielony”, który wsławił się ogromną determinacją
w zwalczaniu Sowietów.
Zmasowane ataki
na partyzantów „Olecha”, którzy byli oczywiście rozproszeni na kilka mniejszych
oddziałów, rozpoczęły się z początkiem 1949 roku. Wielu żołnierzy zginęło,
m.in. ppor. Witold Maleńczyk „Cygan”, który był zastępcą komendanta. Pętla wokół
szyi Radziwonika zaciskała się coraz bardziej. 12 maja, razem z kilkunastoma
towarzyszami został otoczony przez kilka pierścieni wojsk NKWD w okolicach
Raczkowszczyzny. Przeżyły tylko trzy osoby: Zygmunt Olechnowicz „Zygma”, łączniczka
oddziału Genowefa Wróblewska oraz jej brat Witold Wróblewski „Dzięcioł”
(zostali skazani na 25 lat łagrów). Ten ostatni tak opisał tamte chwile:
"Zostaliśmy wydani przez miejscowego chłopa.
Oddział został otoczony trzema pasami wojsk NKWD. Próbowaliśmy się przebić.
Jednak nikomu się to nie udało. Przeżyłem ja, moja siostra Genowefa, która była
łączniczką oddziału, oraz Zygmunt Olechnowicz, który był adiutantem Olecha. Była
wielka uwaga do naszego procesu. Jeden raz przywieźli mnie do budynku grodzieńskiego
MGB do gabinetu naczelnika. - Chcą z tobą porozmawiać - tłumaczyli. Otwierają
się drzwi i wchodzi kilku wyższej rangi oficerów. Wśród nich niewysoki Gruzin.
Potem dowiedziałem się, że to był naczelnik MGB Białorusi Canawa. No i ten
Canawa spojrzał na mnie i pyta: Jak byś mnie w lesie spotkał, to co byś zrobił?
A ja mu odpowiadam: Jestem żołnierzem - kazaliby powiesić, powiesiłbym, kazali
rozstrzelać - rozstrzelałbym. On się wściekł. I wychodząc, rzucił do mnie:
siedem dni karceru".
Razem ze śmiercią
„Olecha” nastał kres zorganizowanego oporu na Grodzieńszczyźnie. Jednakże wielu
partyzantów walczyło do połowy lat 50. Na odwrocie jednego ze zdjęć,
przedstawiających partyzantów Radziwonika, widnieje napis:
„Nic dla siebie, wszystko dla Ojczyzny”
Było to motto
kresowych oddziałów, które komendant wpajał swoim wiernym żołnierzom.
Artykuł ukazał
się również na stronie Nowa Strategia:
http://www.nowastrategia.org.pl/anatol-radziwonik-zolnierz-wyklety-z-kresow/
Wszystkie grafiki z cytatami znajdujące się na blogu, są mojego autorstwa.
Wszystkie grafiki z cytatami znajdujące się na blogu, są mojego autorstwa.
Bibliografia:
www.solidarni.waw.pl,
Żołnierze wyklęci, antykomunistyczne podziemie
zbrojne po 1944 roku, praca zbiorowa, Warszawa 2013
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.